Przejdź do głównej zawartości

Essen 2015 - dzień 3

Sobota to był dla mnie trzeci i zarazem ostatni dzień na targach, bo w niedzielę z samego rana musiałam już wracać do Polski. W sumie nawet nie żałuję, bo w sobotę zrobiło się naprawdę bardzo tłoczno. I nie chodzi tu nawet o dostęp do stolika, bo z tym różnie bywało już od samego początku, ale o zwykłe przemieszczanie się po halach. Nagle poczułam się jak na stacji metra w godzinach szczytu. Oczywiście nie wszędzie było aż tak źle, jednak zdecydowanie dawało się odczuć, że to weekend, ludzie mają wolne i chcą spędzić ten czas przy planszówkach.


 Na godzinę 11:00 miałam umówioną rozgrywkę w "Trickerion", więc mając tylko godzinę w zapasie nie było zbytnio sensu siadać gdzieś na dłużej. Przeszłam się po halach i sprawdziłam jak idą postępy w puzzlach 32000. Blisko stoiska z "Trickerionem" było inne, równie malutkie, gdzie można było zagrać (też na zapisy) w "Among Nobles" - duńską grę, przypominającą trochę "Dziedzictwo diuka de Crecy". Tu tworzymy drzewo genealogiczne łącząc w pary sławnych tego świata. Twórcy starali się możliwie dobrze oddać rzeczywiste cechy postaci, więc na przykład Napoleon przede wszystkim posiada zdolności militarne. Naszym zadaniem jest oczywiście takie łączenie osób, które na koniec da najwięcej punktów zwycięstwa (prestiżu). Aby każdy znalazł coś dla siebie, znane postacie i miejsca występujące w grze pochodziły z różnych państw, również z Polski. Gdy zapytałam o polskie akcenty pokazano mi kartę z wizerunkiem króla Augusta III Sasa (hmmm... ciekawszych królów mieliśmy w historii) oraz kartę Śląska. Ciekawostką jest fakt, że autorzy dbali o to, aby nazwiska osób i nazwy miejsc pojawiały się na kartach w języku danego kraju. I tak faktycznie jest, ale wyjątkiem jest Śląsk, przedstawiony tu jako Schlesien. Dlaczego? Otóż, jak wspomniałam, grę stworzyli Duńczycy, którzy czytają Śląsk jako "slask", a tak brzmi u nich zabawny dźwięk.  Jakoś nie do końca byli w stanie wytłumaczyć co to dokładnie oznacza, ale brzmiało na tyle niepoważnie, a w końcu gra jest bardzo serio, że nie zdecydowali się na polską wersję :-) Tak czy inaczej gra jest na pewno warta uwagi, bo zbiera bardzo pozytywne recenzje.

Wreszcie przyszedł czas na "Trickeriona" - grę o iluzjonistach. To gra z tych, które podobają mi się od pierwszego zobaczenia i z góry zakładam, że muszą być fajne, bo jak nie, to będę bardzo rozczarowana. Dlaczego tak? - z dwóch powodów. Po pierwsze tematyka - wcielamy się w iluzjonistów, poznających coraz to nowe sztuczki, aby później zachwycić nimi publiczność podczas występów. Po drugie - przepiękne wykonanie. Patrzysz i aż chce się się natychmiast usiąść do stołu i grać.
Teraz mogę już napisać "ufffff" - gra jest fantastyczna! Jest to klimatyczne euro (prawie jak oksymoron) z mechaniką "worker placement" (wysyłanie robotników do wykonywania zadań). Część akcji wykonywana jest jednocześnie przez wszystkich graczy. Czytałam, że twórcom zależało na tym, żeby zachować ten iluzjonistyczny klimat, a jednocześnie stworzyć grę bez nużących przestojów i stąd jednoczesne wykonywanie części akcji. Od razu napiszę, że "Trickerion" nie jest dla początkujących graczy, trzeba solidnie pogłówkować, więc nie da się uciec od pewnych dłużyzn, ale faktycznie, gdyby nie ta symultaniczna część, to mogłoby być bardzo rozwlekle, a tak jest naprawdę dobrze. Nie będę się tu szczególnie rozpisywać, bo po zakończeniu rozgrywki nie pozostało mi nic innego, jak kupić własny egzemplarz, więc możecie się spodziewać normalnej recenzji :-) Jeżeli będziecie mieć możliwość zagrania, to bardzo polecam.

Twórcy gry.
Dodam, że stoisko też było klimatyczne, a gracze na czas rozgrywki dostawali kapelusze.
"Trickerion" w całej krasie

I to właściwie tyle. Nie zagrałam już w nic więcej w sobotę, bo mój duch turysty wyrwał się z tłumów i udał na zwiedzanie. Nie żałuję, wiele z gier jest już dostępna w Polsce, często nawet w polskiej wersji, więc i tak będę miała okazję się z nimi zapoznać przy okazji różnego rodzaju planszówkowych imprez. Na zakończenie porozmawiałam sobie z chwilę z Tomem Vaselem z Dice Tower oraz ze Stefanem Feldem i opuściłam teren targów. Poniżej przeczytacie jak to w tym Essen jest i czy warto pojechać.

TARGI ESSEN - informacje ogólne

Dojazd
 
O wycieczce na targi w Essen marzy pewnie niejeden fan planszówek. Minus jest taki, że Essen leży na zachodzie Niemiec, blisko granicy z Holandią, więc jest do niego bardzo daleko. Ja z miałam z Trójmiasta ponad 1000 kilometrów w jedną stronę. Zdecydowałam się na podróż autem, z noclegiem tuż przed niemiecką granicą. Był to całkiem dobry pomysł, bo dzięki temu, przekraczając granicę w środę rano, miałam jeszcze czas na spokojnie pozwiedzanie Kolonii. Jak pisałam, lubię zwiedzać :-) Bez problemu jednak byłam w stanie zrobić tę trasę w jeden dzień, co sprawdziłam w drodze powrotnej, przy czym od razu napiszę, że nie byłam kierowcą przez cały czas, bo to jednak byłoby bardzo męczące. Daleka trasa = duże wydatki na paliwo. No niestety. Jeśli chcecie, aby było taniej, to można jechać w większym gronie, aby koszty się rozłożyły lub rozpatrzeć inną opcję - na przykład tanie loty. Essen to Zagłębie Ruhry, czyli skupisko dużych miast, z których sporo posiada lotniska. Całość jest świetnie skomunikowana więc łatwo się dostać tam gdzie chcemy. Pod sam teren targów podjeżdża pociąg podmiejski S-Bahn.

Jeśli jedziecie samochodem, to raczej nie musicie obawiać się o parkowanie. Targi mają szereg dobrze oznaczonych parkingów. Całość jest obsługiwana przez wolontariuszy, którzy wskażą na który parking się kierować, a tam też są osoby, które kierują ruchem, nakazując zajmowanie kolejnych wolnych miejsc. Koszt parkingu to 5 euro za dzień.

Nocleg

Nocleg to kolejny wydatek, a nie oszukujmy się, tanio nie jest. Miejsca blisko targów rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Ja do końca nie wiedziałam czy uda mi się pojechać, więc szukanie noclegu zaczęłam pod koniec września (czyli bardzo późno), korzystając z różnych dostępnych online'owych wyszukiwarek. W samym Essen były wolne miejsca, ale po grubo ponad 100 euro za noc bez śniadania. Trzeba było skupić się na innych miejscowościach, tam było już zdecydowanie taniej, ale i tak nie tanio, bo 50 czy 60 euro za noc, to dla większości Polaków i tak spory wydatek. Są to ceny za pokój, więc kwota rozkłada się na wszystkich nocujących. Jak pisałam wyżej - nie ma się co bać nocowania w innych miastach. Są one ze sobą dobrze skomunikowane, a zawsze można sprawdzić jak wygląda dojazd z hotelu na targi.

Bilety

Bilety można zakupić przez Internet lub na miejscu. Do wyboru mamy bilety 1-dniowe lub karnety na całą imprezę. Możliwe jest też zakupienie biletów uprawniających do bezpłatnych podróży komunikacją miejską, ale to wyłącznie dla biletów 1-dniowych.
Bilety kupowane przez Internet są droższe! - od 2 do 4 euro, w zależności od tego na jakiej stronie je kupujemy. Należy je wydrukować i pokazać wchodząc na hale. Jeśli zdecydujemy się na zakup na miejscu, czeka nas ewentualnie stanie w kolejce. Kasy znajdują się wewnątrz sal targowych, przed wejściem na teren ze stoiskami. W czwartek była całkiem spora kolejka, ale okienek było dużo i wszystko szło sprawnie (tak na kilkanaście minut stania). W późniejszych dniach nie wiedziałam już w ogóle kolejek do kas, jedynie znudzonych kasjerów. Dlatego nie warto przepłacać, można bez problemu kupić bilet na miejscu. Jedna ważna rzecz - jak się opuści hale, to tego samego dnia nie ma możliwości powrotu. Jeśli kupicie więc dużo gier, to musicie z nimi biegać po całych targach, nie ma możliwości odniesienia ich do samochodu.

Targi

W Essen planszówki połączone są z komiksami. Komiksy znajdują się w hali nr 2 i właściwie tylko tam. Można tam też kupić książki, broń, alkohol, koszulki, torby, rękodzieło i co tam jeszcze komu przyszło do głowy. Ze względu na to, spodziewałam się spotkać trochę barwnych, przebranych postaci, coś w stylu choćby opisywanego Pyrkonu. Nic z tego. Przebierańców tam właściwie nie ma wcale, przez trzy dni spotkałam tylko kilka osób. Większość skupia się tam na planszówkach. Na oficjalnej stronie targów dostępny jest spis wydawców z podziałem na hale oraz plan poszczególnych hal. Warto to sobie wydrukować, bo bardzo ułatwia poruszanie się po naprawdę ogromnym terenie. Ja zrobiłam sobie listę gier, która mnie interesowała i zaznaczyłam na planach gdzie ich szukać. Poza tym właśnie dzięki planom cały czas widziałam w którym miejscu się znajduję, bo każde stoisko jest dobrze oznaczone.

Zakupy

A co tam dają? :-) Przede wszystkim jest cała masa stoisk z grami, zarówno nowymi, jak i używanymi. Z cenami jest bardzo różnie. Starsze gry można czasami znaleźć w dobrej cenie, gorące nowości są zwykle drogie. Wystarczy chwilę poczekać i prawdopodobnie kupicie je w Polsce sporo taniej. Czasami wydawcy robią przeceny. Na przykład Queen Games, sprzedające zwykle drogie gry, miało na swoje tytuły bardzo dobre ceny - "Szoguna" z dodatkiem można było nabyć za 40 euro, tyle samo kosztowała "Alhambra Big Box". Jeśli chcecie coś kupić to musicie dobrze znać polskie ceny i mieć świadomość, że większość gier to wydania niemieckie, czasem angielskie lub międzynarodowe. Dlatego albo znacie język, albo szukacie tytułów niezależnych językowo. Ceny są bardzo podobne na terenie całych targów, ale niektóre stoiska chętniej się targują, inne mniej, zawsze warto się trochę porozglądać. Wspomniałam o sklepie Heidelberger - tam mają świetne ceny, pytanie tylko czy warto stać godzinę czy dwie w kolejce. Mają tam gry bardzo znane i takie, o których nigdy nie słyszałam. Pełnowymiarowe dodatki do "Horroru w Arkham" (Takie jak np. "Koszmar z Dunwich") kosztowały 20 euro, ale były po niemiecku. Można było kupić polską grę "K2", ale akurat nie wiem w jakiej cenie. Muszę przyznać, że ludzie kupują na potęgę. Chodzą po targach z wielkimi torbami, plecakami, siatkami pełnymi gier. Trochę atmosfera robi swoje - tyle planszówek dookoła, aż żal nie kupić. Czasami też zagra się w coś wyjątkowo fajnego, wstaje od stołu i kupuje, tak jak ja miałam z "Trickerionem".

I trochę o samych targach

Na targach jest gwarno i kolorowo. Kiedy wchodzi się z samego rana na hale, widać pełno stolików z rozłożonymi grami, czekających tylko aż ktoś do nich zasiądzie. Nie zawsze tłumy przy stoliku oznaczają dobrą grę, tu działa efekt skali. Stolik pusty jest często omijany, zwłaszcza, jeśli to co na nim leży nie wygląda wystarczająco atrakcyjnie na pierwszy rzut oka. Jeśli ktoś w końcu do takiego stolika usiądzie, to zaraz znajdzie się ktoś, kto przyjdzie popatrzeć - w końcu ludzie grają, to pewnie w coś fajnego. Skoro ktoś gra i ktoś patrzy - znaczy jakaś wyjątkowa gra musi być i tłum zaczyna się gromadzić :-) W taki sposób można łatwo zwabić ludzi. Ja szukałam przede wszystkim gier ze swojej listy, ale nie da się ukryć, że wygląd miał znaczenie, jak coś było ładne, a stolik wony, to siadałam do rozgrywki.

Co można znaleźć na targach? Przede wszystkim sporo gier z rozmiarach XXL. Wyglądają one niezwykle efektownie i oczywiście są w pełni grywalne. Zrobiłam parę zdjęć takim grom, można je pooglądać poniżej. Wiele stoisk jest bardzo efektownych - mają w końcu przyciągnąć potencjalnych kupujących :-) Na każdym stoisku znajdują się osoby znające zasady (jeśli dane wydawnictwo ma kilka tytułów to niekoniecznie każdy tłumaczący zna je wszystkie, zazwyczaj są specjalizacje). Czasami trzeba jednak poczekać, aż ktoś do nas podejdzie lub spróbować przeczytać zasady samemu. Różnie też bywa ze znajomością angielskiego, co piszę z punktu widzenia osoby, która nie mówi po niemiecku.


"Takenoko" XXL
"Takenoko" XXL
"King of New Yrok" XXL

"Catan" - XXL

Pisałam, że jest hala z książkami, ubraniami, bronią, alkoholem itd. Tam można faktycznie kupić różne cuda, ale jest tam zdecydowanie mniej osób niż w pozostałych halach, jednak to planszówki przede wszystkim przyciągają odwiedzających.




W tym roku hala nr 4 była przeznaczona do grania w "Osadników w Catanu". Nie można było tak po prostu wejść i grać, obowiązywała wejściówka. Było to wydarzenie nazwane "Catan - The Big Game", w którym wzięło udział 1040 osób, ustanawiając rekord grających jednocześnie. Nie była to też zwykła gra - plansza była połączona, a zasady lekko zmienione - był jeden moderator, który rzucał kostkami, ustalając wynik wspólny dla wszystkich grających. Nie uczestniczyłam w tym wydarzeniu, ale pewnie było warto.

Stoły czekają na grających. Do hali był zakaz wchodzenia.

A swoją drogą skąd było wiadomo, które gry są ciekawe?  Swoje stoisko miał znany portal BoardGameGeek.com. Wystawione tam były laptopy, można się było zalogować z użyciem otrzymanego od obsługi stoiska hasła i dać lajka grom, które nam się szczególnie podobały. Na stronie BGG na bieżąco publikowane były wyniki. Pierwsza trójka to:
1. "7 cudów: Pojedynek"
2. "Codenames"
3. "504"

Pierwszą z tych gier można już zakupić w polskiej wersji, "Codenames" Vlaady Chvatila również zostanie wydane po polsku, nie wiem jak z "504", czyli najnowszą grą Friedmanna Friese.

Z polskich tytułów najwyższe, siedemnaste miejsce, zajęła gra "Exoplanets" wydawnictwa Board&Dice. Trzeba przyznać, że sporo z tych "gorących" tytułów jest już lub wkrótce będzie dostępne w polskiej wersji językowej.
I tu powstaje pytanie - po co jechać na targi i wydawać niemałą kasę na to, co w Polsce już jest lub niedługo będzie i to w dodatku taniej?
Na to pytanie trzeba już sobie odpowiedzieć samemu. Ja swojej wycieczki nie żałuję - poczułam atmosferę targów, zagrałam w ciekawe tytuły, porozmawiałam z autorami. Poznałam wiele osób z całego świata, z którymi mogłam sobie pograć. Czy pojadę za rok? Szczerze mówiąc nie wiem. Wiem, że wiele się tam nie zmieni. Sporo stoisk jest co rok w tym samym miejscu, tylko gry są inne, ale to w końcu one są najważniejsze. Jestem przekonana, że im bliżej będzie października tym bardziej będę myślała o tym,żeby tam wrócić. Trochę tam jednak magicznie i nawet te tłumy nie przeszkadzają :-)

Komentarze

  1. Świetna relacja! Dzięki za wszystkie wpisy dotyczące targów i bardzo dobre ich podsumowanie, dzięki któremu jestem pewien, że nie mam czego szukać na kolejnych edycjach Essen :) Rodzime imprezy mi w zupełności wystarczą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie targi to ciekawa sprawa. A twoja relacja jest niezwykle ciekawa. Ja jeszcze nie byłam na takim targu ale pewnie się kiedyś wybiorę :). Super blog!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jungle speed

Rodzaj gry :  IMPREZOWA Liczba graczy :  2 - 20 Czas gry :  ok. 10 -15 minut 1 rozgrywka (ale nigdy się na jednej nie kończy) Pudełko i wydanie Gra mieści się w kartonowym pudełku dość kiepskiej jakości, ale to nie przeszkadza, bo w środku znajduje się lniany woreczek na karty i totem, a on się świetnie nadaje do przechowywania i zabierania na imprezy. Karty mają niestandardowe wymiary i są kwadratowe, na szczęście całkiem porządne i dobrze znoszą godziny grania.

Jumanji

Rodzaj gry : PRZYGODOWA Liczba graczy : 2 - 4 (najlepiej mieć jeszcze kilku graczy zapasowych) Czas gry : producent nie precyzuje, ale może ciągnąć się latami Pudełko i wydanie Na wydanie nie można narzekać. Pudełko jest drewniane, rzeźbione (dość ciężkie). Elementy bardzo porządne, tylko sama plansza wygląda dość ubogo i nie zapowiada emocji, które nas czekają. Plansza w czasie rozgrywki

Konwentowe króciaki

Raz w roku w grudniu jeżdżę na mój ulubiony konwent – Nordcon. Zazwyczaj cały czas spędzam tam siedząc w sali z planszówkami (wyjątek stanowi turniej piłkarzyków :-)  ). Wybór tytułów jest zwykle ogromny, a że impreza ma zacnych planszówkowych sponsorów, to i nowości jest sporo. Chciałam się z Wami podzielić wrażeniami z gier, w które miałam okazję zagrać podczas ostatniego Nordconu. Część z nich jest nowa, część niekoniecznie, ale ja miałam okazję zagrać w nie po raz pierwszy. Każdy akapit to jedna gra, więc nie ma potrzeby czytania wszystkiego – można sobie poskakać po tytułach ;-)